Chrzest Polski – okoliczności polityczne i historyczne. Słowiańskie i chrzestne imię Mieszka I.
O czym myślał ambitny słowiański władca Państwa Gnieźnieńskiego, kiedy w Wielką Sobotę (prawdopodobnie), 14 kwietnia 966 roku przyjął (możliwe, że z rąk przyszłego biskupa Jordana) chrzest – nie wiemy, być może nie był do końca świadom wszystkich dalekosiężnych konsekwencji tej decyzji. Bez ryzyka popełnienia pomyłki przyjąć musimy, że kierował się dobrem swojego nieokrzepłego jeszcze państwa i dynastii, bardzo poważnie zagrożonego z jednej strony najazdami Słowian z Połabia (Związku Wieleckiego) i Pomorza, jak też szybko rosnącymi wpływami (i sukcesami militarnymi) cesarstwa Ottona I i panów saskich na obszarach sąsiadujących z rozwijającą się monarchią Polan. Stłumienie wielkiego powstania Słowian połabskich przez młodego Ottona I w 940 roku, a zwłaszcza podbój Łużyczan w 963 r. przez margrabiego Marchii Wschodniej Gerona zapewne tylko utwierdzało w tych obawach. Poczucie zagrożenia musiało być duże, skoro w krótkim stosunkowo czasie na terenie państwa Polan, co pokazały badania archeologiczne, wzniesiono ogromnym wysiłkiem całej społeczności potężne warownie, jak choćby ta w Grzybowie koło Wrześni, gdzie wał obronny sięgał 16 metrów wysokości, a na jego wykonanie zużyto 90 000 m3 dębowego drewna i podobną ilość ziemi i gliny. Daje to wyobrażenie o skali zaangażowania w działania obronne, podejmowane w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Tak ufortyfikowanych grodów było więcej: samo Gniezno, warownie w Poznaniu, Bninie, Gieczu, Lądzie i na Ostrowie Lednickim.
Ekspansja niemiecka na tereny Słowian połabskich, dodajmy, prócz celów doraźnych miała też przynieść schrystianizowanie ludów pogańskich – zgodnie z doktryną polityczną sformułowaną już przez największego z Karolingów – Karola Wielkiego. Prócz miecza i pożogi dawała ona jednak także możliwość dobrowolnego przyjęcia chrześcijaństwa i oddania się pod opiekę Rzymu i jego prawej ręki – cesarza rzymskiego narodu niemieckiego. Z takiej drogi uniknięcia nieuchronnej klęski skorzystał Mieszko I. Nie był w tej decyzji kunktatorem, lecz zręcznym, dalekowzrocznym, odpowiedzialnym politykiem, przywódcą. Po trwających w walce i zaciekłym oporze plemionach Wieletów pozostały tylko świadectwa kronikarzy i wykopaliska (trudno nawet wskazać miejsce ich najsłynniejszej świątyni w Radgoszczy).
Decydując się na zbliżenie z Cesarstwem, Mieszko I wykorzystał i tę okoliczność, że po śmierci margrabiego Gerona (20 V 965 r.) i podziale Marchii Wschodniej stał się bardzo pożądanym sojusznikiem w walce z Wieletami i zbuntowanym przeciwko władzy Ottona I saskim komesem Wichmanem. Działał też pod przymusem chwili, bowiem dwa kolejne najazdy Wieletów i Wolinian pod dowództwem Wichmana omal nie doprowadziły w 963 r. do upadku młodego państwa Polan. Kolejnej klęski należało więc za wszelką cenę uniknąć. W tak trudnej sytuacji sojusz z Czechami, otwierający drogę do współpracy z Cesarstwem Niemieckim (książę czeski Bolesław I Srogi był lennikiem Ottona I) był znakomitym, przemyślanym krokiem politycznym. Dowiodła tego nieodległa przyszłość. W tym miejscu można urwać ten wątek rozważań, oddając oczywiste pierwszeństwo historykom.
Chrzest odbył się w którymś z największych grodów państwa, warunki po temu według ustaleń historyków były podówczas w Poznaniu (Ostrów Tumski) lub na Ostrowie Lednickim, gdzie udało się archeologom odnaleźć obok palatium pozostałości baptysterium i dwóch basenów chrzcielnych. Taki też pogląd podzielono w tytule artykułu, ale wielu uczonych[1] jest odmiennego zdania, dowodząc, że o chrzcie na Ostrowie Tumskim w Poznaniu przesądza choćby ulokowanie tam właśnie siedziby pierwszego biskupstwa oraz wybudowanie w związku z tym okazałej, trójnawowej katedry, w której pochowani zostali Mieszko I i jego syn Bolesław Chrobry. Starodawna świątynia, piastowska nekropolia, powiększana i kilkakrotnie przebudowywana, zachowała w podziemiach nawy głównej groby obu władców. Miejsce to jest dziś udostępnione zwiedzającym, natomiast szczątki obu monarchów znalazły miejsce w sarkofagu w Złotej Kaplicy.
Słowiańskie imię naszego pierwszego historycznego władcy jest zdrobniałą i skróconą postacią dostojnego, dwuczłonowego imienia życzącego Miecisław (mieć(i) ‘miotać, rzucać’ + sław), w którym człon czasownikowy miał postać 3 os. trybu rozkazującego, a więc sens tego imienia dałby się wyłożyć jako: ‘oby miotał, rozniecał sławę’. Takie przydługie imiona chętnie skracano, zastępując pomijaną część charakterystycznym przyrostkiem –sz/–ch (np.: Krzesimir → Krzesz, Falimir → Falisz, Bogusław → Bogusz, Dobiegniew → Dobiesz, Zbygniew → Zbych, Sobiesław → Sobiech, Mścisław/Miecisław → Miech, stąd Miech-ów itp.); można im też było w dalszej kolejności nadać postać hipokorystyczną za pomocą przyrostka –k(o) lub –(e)k, co daje nie tylko Mieszko/Mieszek, ale i Leszko/Leszek, Zbyszko/Zbyszek, Faliszek itp. Imiona tego typu, jak się sądzi, nosili synowie wyróżnionych społecznie osób (np. rodowej arystokracji plemiennej, władców). W późniejszym czasie, być może wskutek błędnego odczytania i/lub tzw. adideacji, formę Miec(i)sław skojarzono z mieczem i tak pojawił się Mieczysław. Źródłosłów dwuczłonowego życzącego imienia syna Mieszka I, Bolesława też jest bardzo ciekawy, gdyż wyraża ono sens związany z prasłowiańskim porównawczym *bolě ‘więcej, większy’, co dałoby się wyłożyć jako: ‘oby zyskał/przyniósł więcej sławy niż ojciec’, co się też dokonało, skoro przyniosło mu królewską koronę. Ta motywacja nadania imienia, choć pobudza wyobraźnię, jest jednak wątpliwa, bowiem imię swe Mieszków syn nosił zapewne po swoim czeskim dziadku Bolesławie I Srogim, ojcu Dąbrówki.
Mieszko I przyjmował chrzest jako osoba dorosła; nie wiadomo, czy miał imię chrzestne odwołujące się (np. przez świętego patrona) do chrześcijańskiej tradycji. To wątpliwe, zważywszy, że imię Bolesław, nadane pierworodnemu synowi Mieszka I na chrzcie w roku 967 także w takiej zależności nie pozostaje (nie było takiego świętego), a syn z drugiego małżeństwa (z Odą) wziął na chrzcie imię po ojcu (Mieszko). Także współcześni władcy Polan kronikarze niemieccy nie dają po temu przesłanek, ponieważ konsekwentnie używają imienia Mieszko po 966 roku i milczą na temat przyjęcia przez niego nowego imienia chrzestnego. Warto przytoczyć te fakty, by wyjaśnić, że hipoteza o jego rzekomym imieniu chrzestnym Dagobert/Dagon nie ma wiarygodnych podstaw. Jest oparta na bardzo wątpliwych przesłankach, z których najważniejszą jest incipit Dagome iudex znany z regestu dokumentu donacyjnego księcia Polan (Mieszka I), sporządzonego przez kardynała Deusdedita za papieża Grzegorza VII (1073-1085). Niestety, oryginalny dokument zaginął, nie wiadomo więc na czym polega prawdopodobne zniekształcenie w regeście budzącego tyle wątpliwości fragmentu tekstu[2]. Za to bez wątpienia chrześcijańskie imię nosił jeden z synów władcy Polan, Lambert. Miał on za patrona świętego Kościoła katolickiego, Lamberta z Maastricht, męczennika, zm. ok. 700 r. Wśród czynów podkreślających związek Państwa Gnieźnieńskiego ze światem chrześcijańskim i Rzymem wskazać można nie tylko szerzenie kultu świętych zachodniego chrześcijaństwa, w tym także samego św. Piotra Apostoła (pod jego wezwaniem był pierwszy kościół katedralny na Ostrowie Tumskim z 968 r.), ale i pukiel włosów z postrzyżyn Bolesława Chrobrego, wysłany w 974 r. do Stolicy Apostolskiej w intencji zapewnienia mu opieki najznakomitszego patrona Kościoła. Jako ciekawostkę dodam, że łac. imię Petrus, przyswojone jako Pietr/Piotr, także w dawnych wiekach przyjmowało postać zdrobniałą według przedstawionego wyżej wzoru (Pietr → Piesz, Piech/Pioch), stąd dzisiejsze nazwiska: Pieszek, Peszek, Peszko, Piechal, Piechnik, Pieczka itp. Tak silna reprezentacja jednego z najdawniejszych imion chrześcijańskich w języku polskim zyskuje więc dodatkowe, interesujące uzasadnienie[3].
Chrystianizacja kamieniem milowym w polskich dziejach (aspekty: polityczny, cywilizacyjny, religijny i kulturowy)
W tradycji dynastycznej Piastów utrwalonej w dziele Galla Anonima, zachował się legendarny przekaz o cudownym odzyskaniu wzroku przez siedmioletniego Mieszka podczas postrzyżyn. Warto przytoczyć symboliczny wykład tego cudownego zdarzenia, zbliżający nas do rozumienia znaczenia chrztu Polski przez późniejszych (czasy Bolesława Krzywoustego – pocz. XII w.) polskich władców.
Zaiste ślepą była przedtem Polska, nie znając ani czci prawdziwego Boga, ani zasad wiary, lecz przez oświeconego [cudownie] Mieszka i ona została oświecona, bo gdy on przyjął wiarę, naród polski uratowany został od śmierci w pogaństwie.[4]
Także współcześni Polacy podzielają pogląd, że nie sposób przecenić znaczenia chrystianizacji w dziejach naszego narodu. Przyjęcie chrztu równało się faktycznemu wejściu w obręb chrześcijańskiego świata, dla Mieszka i jego następców oznaczało wejście do grona suwerennych europejskich władców, a dla Polski otwarcie się na kulturowe wpływy Zachodu. Patrząc w ten sposób na nasze dzieje, przez wymowę zapisanego pod rokiem 966 zdania: Mesco dux Polonie baptizatur – musimy uznać, że fakt ten jest jednym z najważniejszych w nich, zgoła przełomowych wydarzeń.
Porzucając pogaństwo, Mieszko I czynił zapewne to z niejakim przekonaniem; być może, że i jego gorliwość religijna nie była udawana. Bez zaangażowania władcy akcja chrystianizacyjna kierowana przez biskupa Jordana nie mogłaby przebiec tak sprawnie. Szybko stworzono podwaliny polskiego Kościoła, wielkim sukcesem było utrzymanie jego niezależności: pierwsze biskupstwo w Poznaniu (968 r.) podlegało bezpośrednio Stolicy Apostolskiej, a nie niemieckiemu arcybiskupstwu w Magdeburgu czy niemieckiemu biskupstwu w Ratyzbonie (jak w katolickich od dziesięcioleci Czechach), dzięki temu otwierała się szansa na wykształcenie polskiego duchowieństwa i ściślejszy jego związek z monarchią Polan. Chrobry skutecznie rozwijał te starania: w pamiętnym roku 1000 mieliśmy już niezależną archidiecezję w Gnieźnie z trzema nowymi biskupstwami. Przyjęcie chrześcijaństwa wprowadzało bardzo istotny czynnik integrujący państwo: władca nie był już przywódcą plemiennym, lecz pomazańcem Bożym (któremu niczym apostołowie winni być posłuszni możnowładcy i dostojnicy) sprawującym w myśl karolińskiej wykładni tego statusu nie tylko rolę króla-kapłana, dającego przykład cnotliwego życia poddanym, będącego ich przewodnikiem do Boga i wiecznego zbawienia, ale też krzewiciela wiary, odpowiadającego za dzieło misyjne Kościoła wśród pogan. Chrześcijaństwo stawało się religią feudalnego państwa. Męczeńska śmierć św. Wojciecha-Adalberta i jej głęboki sens religijny (najpierw nauczać, potem chrzcić), promieniujący z archikatedry gnieźnieńskiej, jak też późniejszy kult świętego Stanisława – oparły się wichrom historii, odegrały decydującą rolę w ponownym zjednoczeniu państwa polskiego przez Łokietka, wyznaczyły w 1385 r. (Unia polsko-litewska w Krewie) podwaliny Unii Lubelskiej i przyszłej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Polaków przestano postrzegać jako barbarzyńców, lecz jako stabilną rubież zachodniej Europy i obrońców krzyża.
Ambitny, inteligentny władca Polan zdawał sobie na pewno sprawę, jak funkcjonują ówczesne państwa feudalne i z jakich narzędzi sprawowania władzy korzystają. Wszystkich tych przesłanek i inspiracji dostarczały w obfitości kraje cesarstwa Ottonów, zwłaszcza potężnych Niemiec. Musiały zachwycać i budzić respekt swoimi dokonaniami. Z religią przychodziła więc do Polski kultura i cywilizacja o ugruntowanych w blisko tysiącletniej historii podstawach, przychodziło pismo i język łaciński, stanowiący lingua franca i spoiwo całej średniowiecznej Europy aż do czasów nowożytnych. Mowa tu także o bardziej konkretnych korzyściach, jak trwałe budownictwo sakralne i obronne w stylu romańskim i gotyckim, szerzące się za pośrednictwem zakładanych klasztorów umiejętności rzemieślnicze i rolnicze (np. gospodarka stawowa). Przybywający do Polski duchowni – wykształceni w szkołach katedralnych i klasztornych na Zachodzie, biegli w językach, na wzór zachodni tworzyli pierwsze ośrodki kultury umysłowej przy katedrach, benedyktyńskich klasztorach i na dworze monarszym; przy katedrach powstały też dzięki nim pierwsze szkoły. Można przypuszczać, że klasztory stanowiły otwarte na wpływy kultury Zachodu ośrodki życia intelektualnego i artystycznego. Walnie też przyczynić się to musiało do powstania rodzimych już elit i kulturalnego rozwoju monarchii. Potrzeby cywilizacyjne kształtującej się monarchii piastowskiej znakomicie odzwierciedlają się w nazwach osad służebnych, które już wkrótce otoczyły wieńcem główne ośrodki władzy i rozlokowały się wzdłuż najważniejszych szlaków komunikacyjnych: Szczytnicy (bo wyrabiali szczyty‘tarcze’), Szłomnicy (bo wyrabiali szłomy ‘chełmy’), Grotnicy, Świątnicy ‘opiekowali się katedrą’, Żyrdnicy, Mydlnicy, Złotnicy, Owczary, Psary, Świniary, Konary (bo wypasali konie drużyny książęcej), Skotnicy (skot ‘bydło’), Bobrowniki itd. itp., nie wyłączając nawet pozyskiwania tak cennej podówczas skóry (por. np. nazwy miejscowe: Odrzywół, Odrzykoń, Krowodrza). Dokończenie także i tej opowieści pozostawiam ciekawości i dociekliwości Czytelnika.
Rola czynników zewnętrznych (pozajęzykowych) w rozwoju języka
Niniejszy artykuł jest głosem językoznawcy, po przedstawieniu kilku fascynujących kart z początków dziejów Polski i jej kultury pora więc wrócić na obszar zainteresowania lingwistyki i historii języka. Także i ona dysponuje ograniczonymi danymi na temat języka naszych odległych przodków. W istocie o tym, jak mówił Mieszko I i jego rówieśnicy, wnioskować możemy na bardzo skąpych przesłanek i polegać musimy na prawdopodobnej naukowo rekonstrukcji językowych form i zjawisk, które stanowią przedmiot zainteresowania gramatyki historycznej i studiów etymologicznych. Dobę staropolską w rozwoju polszczyzny z konieczności możemy otworzyć dopiero w roku 1136[5], z którego pochodzi bulla uposażeniowa arcybiskupstwa gnieźnieńskiego, wystawiona przez papieża Innocentego II, zawierająca ponad 400 nazw osobowych i terenowych zapisanych z użyciem alfabetu łacińskiego. Następnym liczącym się zabytkiem języka polskiego są dopiero Kazania świętokrzyskie z poł. XIV w. (prawdopodobnie odpis wcześniejszego, XIII-wiecznego tekstu), cudem ocalałe we fragmentach i odnalezione w 1890 r. przez Aleksandra Brücknera na paskach pergaminu użytego przez introligatora do oprawy późniejszego kodeksu. Dają one jedynie cząstkowe wyobrażenie o języku naszych przodków (np. o wyszłych z użycia formach czasów przeszłych prostych i dawnych imiesłowach, por. fragment Kazania na dzień św. Michała we współczesnym zapisie: Widziech (…) anjeła Bożego mocnego, z nieba sleciew (…) postawi prawą nogę na morzy a lewą na ziemi. ‘widziałem anioła, który z nieba zleciawszy, postawił prawą nogę na morzu…’). Z jeszcze odleglejszego czasu (2 poł. XIII w.) pochodzi zapisane Księdze henrykowskiej pierwsze polskie zdanie: Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai (Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj.), często przywoływane w sporach o dawność polskiej rycerskości wobec kobiet. Na takiej podstawie prawidłowo ocenić można jedynie pokaźną skalę zmian językowych, dzielących tamten język od współczesności i wysnuć wnioski na temat składających się na nie zjawisk (oczywiście na tyle, na ile pozwala na to niedoskonała ortografia zabytków).
Język jest jednak faktem społecznym, najwyższym wytworem kultury i tak jak ona podlega wpływom zewnętrznym. Część z nich wskazaliśmy ogólnie we wcześniejszej części opracowania. Pora przyjrzeć się im bliżej, traktując je jako czynniki sprawcze rozwoju języka polskiego w jego najstarszej dobie.
Integrująca językowo rola państwa i religii. Otwarcie się na kulturowe wpływy świata zachodniego i Rzymu. Początki pisania po polsku i języka ogólnonarodowego.
Jak przekonywająco dowodzi Bogdan Walczak, to funkcjonowanie organizmu państwowego w ustalonych geograficznie granicach „uruchomiło” wiele czynników scalających, wyznaczających ramy językowo-kulturowej tożsamości. Być może takim zaczynem narodowej świadomości, bliskości psychicznej i obyczajowej plemion, które weszły w skład monarchii piastowskiej był ogromny zbiorowy wysiłek obrony młodego państwa podjęty w X wieku. Zastanawia jednak, jak szybko w języku pojawiają się znaki takiej identyfikacji etnicznej. Autor słusznie przypomina, że starodawna nazwa Polan/Polaków (lp. Polanin, Polak) ściśle wiąże się z Polską (pierwotnie przymiotnikiem w odmianie prostej, a więc = ‘polna, pełna pól’) – nazwą, która wraz ze zbiorowym określeniem łacińskim: Polanii/Palani/Poloni (stąd Polonia), przestaje służyć do określenia wojowniczych mieszkańców ziem nad Wartą, Obrą i Prosną, lecz funkcjonuje już w zapisach X i XI wieku jako nazwa zbiorowa mieszkańców całego państwa Piastów. Świadczyłoby to według autora także o znacznym już zaawansowaniu procesów integracji językowej na tym obszarze. Obiektywnym czynnikiem sprzyjającym temu byłoby stosunkowo znaczne podobieństwo pomiędzy poszczególnymi dialektami zachodniej Słowiańszczyzny, wzmacniające poczucie więzi etnicznej. Tak więc to granice państwowe odegrały bodaj najistotniejszą rolę w kształtowaniu się języka narodowego, a państwo polskie niejako „stworzyło” w swych granicach język polski.[6]
Nie ulega wątpliwości, że z przyjęciem chrześcijaństwa lokalna kultura słowiańska państwa Polan, doznając głębokiego regresu w zakresie własnych tradycji i wierzeń, znalazła się jednocześnie w orbicie wpływów Zachodu i płynących stamtąd prądów kulturowych. Wejście do innej strefy kulturowej bez wątpienia odbiło się w języku naszych przodków. I nie chodzi tu o dość oczywisty zanik pewnych tracących znaczenie zespołów słownictwa (np. związanego ze sprawowaniem pogańskich kultów i obrzędów; nazwami miesięcy), lecz o korzystanie z nowego, bogatego źródła wzorców i inspiracji. Wypada też przypomnieć, że niekorzystne, peryferyjne położenie Polski ukształtowało jej kulturę i język na kulturowym pograniczu kultury rzymskiej i bizantyjskiej. Niejako skazywało nas to zarazem, jak pisze Zenon Klemensiewicz, na:
(…) zadzierzgnięcie bliskich stosunków na odcinku kulturalno-religijnym z Czechami, którzy dostarczają nie tylko podniet, ale i gotowych wzorów językowej i literackiej działalności przodującym krzewicielom najstarszej kultury państwa polskiego w pierwszej fazie jego rozwoju. (…) ten stan rzeczy będzie przez długie wieki poważnym współczynnikiem historii języka polskiego.[7]
Autor ma na myśli oczywiste dla badaczy, bardzo silne wpływy języka czeskiego (i wzorców literatury, zwł. religijnej) na język polski (do czego cząstkowo wrócimy przy okazji omawiania językowych pożyczek). Jeszcze w Dworzaninie PolskimŁukasza Górnickiego (1566 r.) toczy się uczona, acz jednoznacznie krytyczna dyskusja nad rzekomą kulturalną wyższością i estetycznymi walorami czeszczyzny, co w formie makaronizowania nosiło wówczas znamiona snobizmu[8]wśród wykształconej szlachty.
Z promieniowaniem zachodniej kultury wysokiej i cywilizacji przychodziły nowe potrzeby komunikacyjne. Oczywistością jest w tym zakresie opanowanie pisma, przede wszystkim łaciny przez ludzi wykształconych, głównie duchownych, sprawujących także ważne funkcje w otoczeniu monarchy. Ale zapisywanie polskich słów i tekstów okazało się przydatną i istotną umiejętnością (choćby do zapisywania imion i nazw miejscowych, rot przysiąg sądowych czy wygłaszanych po polsku kazań). Nie mieliśmy swoich świętych Cyryla i Metodego, z potrzeby chwili za pisanie po polsku z wykorzystaniem dalece niewystarczającego łacińskiego alfabetu brali się zapewne głównie obcy i polscy księża. To ich bezimiennemu wysiłkowi zawdzięczamy ukształtowanie się podstaw polskiej ortografii, która w trudnych zmaganiach z oporną materią słowiańskiej mowy sięgnie po uzupełniające wzorce czeskie i europejskie (jeszcze romańskiej tradycji dwuznaki, ch, tzw. rogate ø, interpunkcja), by w końcu osiągnąć pułap samodzielnej refleksji gramatycznej (Traktat o ortografii polskiej Jakuba Parkoszowica z 1440 r.)[9]. Warto o tym pamiętać, że z chwilą upowszechnienia się druku Polacy mieli już ugruntowane podstawy pisma. Dzięki wysiłkowi pisarzy, krakowskich wydawców rozwinęli je w XVI w. Po wprowadzeniu pewnych udoskonaleń, dotyczących np. sposobów zaznaczania miękkości (znaki diakrytyczne), ta wypracowana przez wieki pisownia z powodzeniem służy nam po dzień dzisiejszy. Jest to jednocześnie ortografia oparta na najbardziej rozpowszechnionym w Europie i na świecie wzorcu łacińskim.
Wejście języka polskiego w szersze niż rodzinno-domowe i towarzyskie przestrzenie dyskursu, nabycie pewnej przydatności w zakresie spraw innych niż życie codzienne (religia, objaśnianie i nauczanie prawd wiary, kształcenie adeptów stanu duchownego, kaznodziejstwo, sporządzanie dokumentów na użytek władcy itp.) dość paradoksalnie związało się z przyjęciem na chrzcie Polski także uniwersalnego języka kultury Zachodu i rzymskiego chrześcijaństwa – łaciny (u Słowian wschodnich i południowych taką rolę spełnił oparty na wzorcach greckich język staro-cerkiewno-słowiański). Trzeba się zgodzić z poglądem, że hegemonia łaciny, czego widomym znakiem jest kilkuwiekowa dominacja piśmiennictwa łacińskiego nad piśmiennictwem rodzimym w języku polskim, była niewątpliwie czynnikiem hamującym rozwój i aspiracje kulturowe polszczyzny. Jednak to właśnie dominująca pozycja łaciny, języka niezrozumiałego dla ogromnej większości ówczesnego społeczeństwa, co podnosi Bogdan Walczak jako rozwojowy paradoks języków chrześcijańskiego świata, stała się impulsem powstania i rozwoju polskiego języka literackiego[10]. W tej sytuacji nie mogła się ona obejść bez języka polskiego jako języka pomocniczego. W takiej roli pojawiał się język polski i w języku religijnym – co podnosiło niewątpliwie jego rangę (np. kazania, modlitwy, czytania ewangeliczne, psalmy, pieśni kościelne itp.), i w niektórych sferach życia społeczno-gospodarczego (np. w przekładach kodeksów prawnych i zapisach prawa polskiego). Nie przeszkodziło to jednak ani w powstaniu znakomitych religijnych utworów artystycznych (Bogurodzica), ani postępującej dążności do usuwania różnic dialektalnych i kodyfikacji polszczyzny ponadregionalnej, zdolnej posłużyć w każdej potrzebie komunikacyjnej i w bardziej oficjalnym typie kontaktu (np. zabraniu głosu przed zgromadzeniem rycerstwa). Wielu badaczy sądzi, że już całkiem zaawansowane stadium tego procesu dokumentują wspomniane Kazania świętokrzyskie, sprawnie przestrzegające reguł średniowiecznej ars dictandi. Sprawy te niewątpliwie żywo obchodziły polskie z wychowania i języka domowego duchowieństwo, a przynajmniej znaczną jego część, co dobrze ilustruje przykład arcybiskupa gnieźnieńskiego Jakuba Świnki, który bronił języka polskiego w kościele przed napierającą niemczyzną, a na zwołanym w 1285 r. synodzie w Łęczycy nakazał odprawianie nabożeństw w języku polskim; zakazał też sprawowania kierowniczych funkcji w szkołach klasztornych i katedralnych przez tych, którzy nie władają językiem polskim, a beneficjów duszpasterskich (probostwa) nie dozwolił temu, który by nie był urodzony w kraju i biegły w mowie tejże ziemi[11]. Także wśród duchowieństwa wieków późniejszych znajdziemy podobnie jak on oddanych obrońców języka i państwa polskiego.
Równie przyjaznym miejscem dla języka polskiego okazała się szkoła, której powstanie i rozwój także zawdzięcza Polska przyjęciu chrześcijaństwa. Szkoły klasztorne i diecezjalne, gdzie uczono przede wszystkim łaciny, potrzebowały polszczyzny choćby do wyjaśniania i komentowania znaczenia słów języka obcego wszak adeptom kapłaństwa czy wszelkiej innej wiedzy. Polskie glosy na marginesach starych łacińskich manuskryptów (np. kanonów mszy świętej, zbiorów kazań czy kodeksów lekarskich) są tego widomym dowodem[12]. Inspirującym środowiskiem do prób powołania polskiego języka literackiego szkoła stawała się dzięki swoim nauczycielom.
Wczesne pożyczki leksykalne (także imion chrześcijańskich). Wpływy łacińskie, czeskie, niemieckie.
Potrzeby rozwoju cywilizacyjnego i kulturowego objawiły się w żywych kontaktach językowych z innymi krajami zachodniego chrześcijaństwa. Świadczą o tym liczne zapożyczenia leksykalne. Zanim jednak do nich przejdziemy, warto przypomnieć, że udokumentowany w dzisiejszej polszczyźnie żywy zasób słownictwa pochodzenia prasłowiańskiego sięga ok. 1700 wyrazów[13]. Choć wydawać by się mogło, że jest to niewiele (dziś słowniki polszczyzny ogólnej rejestrują grubo ponad 100000 jednostek leksykalnych)[14], to jednak jest to zasadniczy trzon polszczyzny, językowy pomost wiodący nas ku dziedzictwu dawnych wieków (np.: matka, ojciec, córka, dusza, wiara, Bóg, czart, grzech, wina, kara, żal, życie, śmierć, koniec, początek, czas, dobry, zły, mądry, głupi, chwała, siła, sława, sejm, lato, zima, wiatr, deszcz, rosa, lód, chłop, żona, mąż, wódz, sędzia, wojewoda, żyto, robić, płakać, być, dać, jeść itp. itd.). Od razu też wyjaśnijmy, że nawet w dobie przedpiśmiennej, u początków kształtowania się zachodniej Słowiańszczyzny nie byli nasi przodkowie izolowaną na obce wpływy wyspą. Jako ciekawostkę warto wskazać takie słowa, jak jeszcze łacińsko-gockiego i starogermańskiego rodowodu: pieniądz (pfenning), ksiądz (kuningas ‘potomek znakomitego rodu; władca drużyny wojennej’ – jak polski książę), chleb (hleib), kupić (goc. kaupōn ‘prowadzić handel’), miecz (goc. mēki), piła (fila), pług (pflug), cesarz (goc. kajsar, łac. caesar), osioł (goc. asilus), a nawet zabawnie mylące nieznane zwierzęta: słoń (z lwem, por. łac. leon, -is) i wielbłąd(pomylony z… elefantem – słoniem właśnie). Jednak dopiero z przyjęciem chrześcijaństwa tempo i zakres tych zmian językowych przybrały intensywną postać.
Jest rzeczą zrozumiałą, że pożyczki dotyczyły w pierwszym rzędzie spraw kultu religijnego, nowej wiary (słowem terminologii chrześcijańskiej), imion świętych i apostołów. W tym zakresie ujawniła swoją przydatność czeszczyzna, dostarczając gotowych wzorów dobrze już zasymilowanych językowo zapożyczeń i kalk z języka greckiego, łacińskiego i niemieckiego, który był zresztą zwykle w tych procesach pośrednikiem. Wspomniana terminologia w języku czeskim pochodziła po części także z języka staro-cerkiewno-słowiańskiego (pamiątka Państwa Wielkomorawskiego i działalności świętych Cyryla i Metodego)[15]. Ostatecznie do polszczyzny dostały się wyrazy o zróżnicowanym pochodzeniu, jednak dobrze już dopasowane do słowiańskiego systemu językowego (różnice pomiędzy językiem polskim a czeskim nie były podówczas znaczne), np.[16]: cyrkiew/cerkiew ‘kościół’, Bogurodzica, błogosławić, anioł, kościół, ewanjelia/ewangelia, apostoł, diabeł, kolęda, pacierz (por. łac. Pater noster…), pogan(in)/pohan ‘poganin’, biskup, jałmużna, mnich, klasztor, kościół, kaplica, bierzmować, krzest[17], krzcić, krześcijanin (tak brzmiały do XVI w.), msza, ofiara, ołtarz, opat, proboszcz, krzyż, papież, żyd (niekiedy bardzo trudno ustalić drogę, którą weszły do polszczyzny; być może były to po części także zapożyczenia bezpośrednie). Prócz zapożyczeń właściwych stwierdzono także pewną liczbę neosemantyzmów, np.: niebo, które pierwotnie znaczyło tylko ‘sklepienie niebieskie’ (stąd i nazwa koloru: niebieski), piekło(a w zasadzie pkieł), w którym doszło do metonimicznego przesunięcia znaczenia pierwotnego ‘smoła → środek zadawania cierpienia duszom potępionym → miejsce ich przebywania po śmierci’; święty – pierwotnie ‘mocny, potężny’ czy ksiądz – pierwotnie ‘książę, panujący’ (zapewne pod wpływem j. czeskiego[18]; swoją drogą, dawniej rzeczywiście godność kapłańską sprawowali zazwyczaj synowie osób społecznie wyróżnionych).
Dodajmy jeszcze słówko o pochodzeniu przyjmowanych do polskiego systemu antroponimicznego imion świętych, tworzących wyraziście nową w języku staropolskim warstwę nazw osobowych, które pojawiły się po przyjęciu chrześcijaństwa[19]. By uprzedzić możliwe nieporozumienia, wyjaśnić trzeba, że rodzime słowiańskie imiona, z wolna cofając się, współwystępowały z imionami chrześcijańskimi aż do XV/XVI wieku, zanim te nie osiągnęły (przy zdecydowanym wsparciu Kościoła) dominującej pozycji. Zresztą posiadanie dwojga tego typu imion (własnego i chrzestnego) nie było rzadkością nawet wśród najzacniejszych rodów, por.: Mieszko II Lambert, Kazimierz Odnowiciel – Karol czy Władysław Herman albo też niejaki Jan Gniewomir z Rudawy, od którym wspominają dokumenty z 1185 roku[20]. Do imion biblijnych (np.: Adam, Ewa, Piotr, Paweł, Jan, Tomasz, Szczepan (Stefan), Maciej, Marza (Maria), Anna/Hanna) w tej nowej tradycji dołączyły imiona świętych, męczenników, doktorów kościoła, pustelników, biskupów, wodzów itp. rzymskiego chrześcijaństwa (np.: Wawrzyniec, Sebastian, Walenty, Erazm, Feliks, Klemens, Augustyn, Marcin, Florian, Wit, Szczęsny (skalkowane łac. imię Feliks) Agnieszka, Małgorzata, Katarzyna, Barbara, Felicja, Natalia, Krystyna). Popularnością cieszyły się, rzecz oczywista, też imiona świętych pochodzących ze średniowiecznej Europy, np.: Benedykt, Idzi, Dominik, Franciszek, Kilian, Edward, Anzelm, Robert, Bertold, Brygida, Klara, Gertruda, Jadwiga (łac. Hedvigs), Adelajda, Kunegunda, Kinga itp. Oczywiście z chwilą, gdy w tym gronie zagościli święci słowiańscy, także ich imiona spotkał ten zaszczyt, np.: Wojciech, Stanisław, Kazimierz[21]. Warto zauważyć, że najstarsze imiona podlegały regularnej asymilacji do zasad fonetyki dawnego języka polskiego, później te procesy osłabły (wskutek zmian wewnątrzjęzykowych), w rezultacie mamy charakterystyczne pary imion, np.: Szczepan i Stefan, Marza i Maria, Krzysztofor/Krzysztopor (z gr. christophorós) i Krzysztof, Pabian i Fabian, a nawet wspomniane Szczęsny i Feliks.
Wpływy łacińskie w zakresie słownictwa nie kończą się w tym czasie, to zaledwie początek, który prowadzi ku stałej obecności latynizmów nie tylko w religii, ale i nauce, prawie i sztuce, w szkole i na uniwersytecie oraz na mównicy. W mowie i piśmie. Inaczej ma się rzecz w kwestii średniowiecznych zapożyczeń z języka niemieckiego. Tę ważną kartę w dziejach języka polskiego zapisał język niemiecki później, w okresie XII – XV wieku, kiedy to procesy kolonizacji na prawie niemieckim doprowadziły do nasilenia kontaktów napływającej ludności cudzoziemskiej z ludnością polską, w mieście i na wsi. Przyniosło to prawdziwą falę niemieckich zapożyczeń językowych w rozmaitych dziedzinach życia społecznego, polityczno-prawnego i gospodarczego[22]. Jest to jednak temat na osobne opracowanie.
Z ciekawostek: jak uczyliśmy się liczyć.
Wśród ważnych społecznie i indywidualnie umiejętności jest nieodmiennie sztuka liczenia, nawet na poziomie zwykłej arytmetyki. Oczywiście, trzeba skrupulatnie oddzielić tę kwestię od mierzenia, które wymaga innego rodzaju sprawności. Sprawa staje we właściwym świetle, kiedy przywołamy za Kazimierzem Moszyńskim[23] obrazki słowiańskich rachmistrzów, liczących na palcach rąk i nóg. Problemem tym zajmowano się w latach 30. ub. wieku (praca Z. Klemensiewicza). Temat niedawno wrócił dzięki poświęconej staropolskim zestawieniom liczebnikowym (liczebnikom złożonym) książce Agnieszki Słobody[24]. Otóż w zabytkach języka polskiego, np. dość wyraźnie naznaczonej wpływem języka czeskiego (pełne bohemizmów naśladowanie tłumaczenia czeskiego) Biblii królowej Zofii (połowa XV w.), można spotkać dwa konkurencyjne wzorce tworzenia liczebników wieloczłonowych, wykazujące przy tym istotne podobieństwo do łaciny i języka niemieckiego (z jednostką przez dziesiątką), por. np.: Krol syrski przykazał książętom wozowym, dwiema a trzydziestom…BKZ ; a liczba jich dwa i dwadzieścia tysiącow. BKZ; z różnych tekstów: trzydzieści lata a trzy, w dziewięćdziesiąt a w dziewiąci leciech; dwadzieścia i dwie lecie; ośmdziesiąt grzywien i dwie grzywnie). Nietrudno zauważyć, że chwiejność w tworzeniu szeregów liczbowych (czasem i setek) znajdowała oparcie w zapisie łacińskim, czemu położyło kres dopiero upowszechnienie się zapisu arabskiego z obligatoryjną kolejnością członów. Także i strukturalne podobieństwo do złożonych form liczebników łacińskich i niemieckich nie budzi wątpliwości, por.: 13. tredecim, 14. quattuordecim, 22. viginti duo / duo et viginti, 79. septuaginta nonem / undeoctoginta; i niem.: 42. zwei[und]vierzig, 48. acht[und]vierzig. Niewątpliwie tego rodzaju wiedza, której użył pisarz BKZ, dostępna była w dawnych wiekach osobom wykształconym, ale zdołała też trafić „pod strzechy”, co pokazuje obecność form typu śtyry dziesiyńć (14) i piyńć dwajścia (15) we wszystkich gwarach polskich wystawionych na silniejszy wpływ języka niemieckiego.
Od pierwotnej oralności do języka literackiego
Najdawniejsza polszczyzna była bez cienia wątpliwości językiem mówionym. Ze wszystkimi towarzyszącymi w sposób obiektywny i stały tej odmianie języka cechami i ograniczeniami, które poznaliśmy, analizując współczesne, spontaniczne teksty dialogowe[25]. Na taką bardzo wybiórczą, cząstkową charakterystykę złożyć się może: dialogiczność, spontaniczność (w sensie procesu mówienia bez wcześniejszego opracowania), sytuacyjność (w sensie zależności od językowego TU i TERAZ), a wytworzone teksty są ulotne, pełne urwań, tzw. „jęków namysłu”, elementów parajęzykowych (np. yhm) potoków składniowych, powtórzeń, równoważników zdań, specyficznych organizujących przekaz partykuł metatekstowych (np. znaczy (się) jako sygnał korekcji w toku mówienia); są słabo zintegrowane (w sensie zależności składniowych), dominuje w nich składnia współrzędności, zaciera się w nich granica między wyrazem a zdaniem. Trudno dowieść istnienia takiej archaicznej mówionej polszczyzny, choćby z tego powodu, że… pergamin był drogi i codziennej mowy na nim nie utrwalano. Pewne wskazówki zawierają jednak roty przysiąg sądowych, zapisywane w miarę wiernie przez uczestniczącego w procesie pisarza, np.:
Jako ja to wiem Stanisław w Ondrzejowie ogrodzie nie tłukł gruszek samowtor, ani jich brał (pocz. XIV w.); Tako mi pomoży Bog i święty krzyż, jako Jan sjachaw z dobrowolne drogi i wziął mię i niosł do chrosta gwałtem, i uczynił mi usile ‘gwałt’, i dziewstwo mi odjął (1433); Tego na nie żałuję, gdzież we cztyrzysta chłopow i we dwunaście i w ośmi ślachcicow tako dobrych jako sam wyjali z umysłem i są jachali na dziedzinę. A przyjawszy na brzeg i puścili ludzi na Janow dom, jedny na koniech, drugie pieszcem, drugie w łodziach. Tu są rozbili dom mocą gwałtem, dwoje dźwirzy wybili, jedny u wrot, drugie u łaźnie. Tu są dali Janowi dziesięć ran, panie dwie ranie i są panią łupili, są s nie suknią sjęli, ta suknia potem licem wrocona. Sześć człowiekow raniono, a pięć jich mowię tym razem, szostego wyjmuję, cso leży we śmiertnych ranach, bo nie wiem, będzieli żyw abo umrze. I to w czas woźny ty rany oglądał. Małoli na tem wszytkiem, toś<m> gotow ukazać na to szwytko sześcią panicow, jako wasze prawo najdzie. A jidąc zasię groblę rozmiotali. (1429).
Śledząc takie początki literackiej polszczyzny, musimy odnieść się z najwyższym szacunkiem do dzieła, którego dokonali nasi przodkowie, tworząc język zdolny udźwignąć wszelkie zadania publicznej komunikacji, nie wyłączając roli tworzywa artystycznego. Bardzo dużą rolę odegrał w tym względzie język polskich przekładów tekstów łacińskich i kontakt z literaturą kultury śródziemnomorskiej i stylem tekstów sakralnych[26]. W ten sposób język polski opuścił reziduum oralne i ostatecznie ukształtował się w medium pisma. Istnieje wiele argumentów za słusznością tej tezy, jak np. zanik części przysłówkowych zaimków miejsca (np.: haw, owa, ajwo, hań) i mówionych operatorów sytuacyjno-kontekstowych (wej, rzekę, iste, wierę, juści). Niektóre z nich można jeszcze usłyszeć w polskich gwarach, które pod wieloma względami przypominają składniowo mowę naszych odległych przodków.
Wizja chrześcijańskiej Europy pod berłem Cesarza Rzymskiego (800 r.) Karola Wielkiego jako metafora (średniowieczny uniwersalizm w dobie integracji europejskiej)
Na koniec wypada odnieść się do tytułowej problematyki z szerszej perspektywy. Podzielić się z czytelnikiem bardziej osobistymi uwagami na ten temat. Jest w języku polskim zgoła wyjątkowe świadectwo stosunku naszych przodków do wartości obecnych w kulturze Zachodu, dokąd z niejakim opóźnieniem udało nam się dotrzeć. Jest nią głośne imię Karola Wielkiego (zm. 814 r.), od którego pochodzi (z przestawką cząstki ar/or z niem. Karl→ psł. *Korlь) polskie słowo król, nazywające koronowaną głowę państwa feudalnego. To ono zastąpiło bardziej prawdopodobną w tej roli kontynuację słowiańskiego (aczkolwiek przejętego od Gotów) prasłowa *cěsarь ‘cesarz’. W języku rosyjskim jest to car; staropolszczyzna zna wyraz carz, ale używa go jedynie w odniesieniu do władców wschodnich (carz tatarski, ruski). Wielki władca, twórca i wykonawca wielkiej idei nowego Cesarstwa Rzymskiego, skupiającego europejskie monarchie pod znakiem krzyża, spoczywa w Katedrze w Akwizgranie (Aachen), a jego doczesne szczątki złożono w XII wieku w relikwiarzu, będącym arcydziełem średniowiecznej sztuki złotniczej. Można różnie oceniać dokonania Karola Wielkiego, z dzisiejszej pespektywy liczy się jednak nie potęga militarna czy zasięg podbojów militarnych. Idzie raczej o ideę, mit władcy dającego wzór królestwom świata chrześcijańskiego, jednoczącym się (mimo znacznych różnic kulturowych pomiędzy państwami i narodami) wokół cesarza – jak napisał jeden z internautów: swego rodzaju historyczno-kulturowy klejchrześcijańskiej Europy. Symboliczny gest podarowania Bolesławowi Chrobremu podczas zjazdu gnieźnieńskiego relikwii Włóczni św. Maurycego z Gwoździem z Krzyża Pańskiego (jednej z najcenniejszych relikwii cesarstwa Ottonów, świętości używanej jako insygnium królewskie) przez cesarza Ottona III ma dla nas głęboki sens, ukazujący zasadniczą wartość chrześcijaństwa, jako fundamentu poszukującej (w braterstwie i współpracy) jedności Europy. W Akwizgranie i Gnieźnie można więc z powodzeniem szukać odpowiedzi na trudne pytania współczesności.
[1] Prof. Krzysztof Ożóg, znakomity mediewista, jest zdania, że chrzest Mieszka I odbył się w Poznaniu, por. tegoż: 966. Chrzest Polski, wyd. Biały Kruk, Kraków 2015. Przy okazji pragnę podziękować Autorowi za udzielone mi życzliwie historyczne konsultacje.
[2] Dagome iudex jest aktem oddania państwa Polan w opiekę Stolicy Piotrowej. Został wystawiony przez Mieszka I i spisany ok. 991 r. Dodajmy przy sposobności, że imię św. Dagoberta/Dagona – króla frankońskiego z dynastii Merowingów, syna Sigiberta III (629-679) jako imię chrzestne Mieszka I budzi tym większe wątpliwości, że kult tego świętego był lokalny i ograniczał się jedynie do diecezji Verdun, Metz oraz Nancy i nie był on czczony w kręgu dworu Ottona I.
[3] Przygotowując tę część tekstu sięgnięto po następujące opracowania: Józef Bubak, Księga naszych imion, Wyd. Ossolineum, Wrocław –Warszawa-Kraków 1993; Zofia Kurnatowska, Początki Polski, Wyd. Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół nauk, Poznań, 2002; Gerard Labuda, Mieszko I, Wyd. Ossolineum, Wrocław 2009; Maria Malec, Staropolskie skrócone nazwy osobowe od imion dwuczłonowych, Ossolineum, Wrocław 1982; Krzysztof Ożóg, 966. Chrzest Polski, Wyd. Biały Kruk, Kraków 2015; Jerzy Strzelczyk, Mieszko I, wyd. III, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2013; Jerzy Strzelczyk, Gerard Labuda, Zofia Kurnatowska, Monarchia pierwszych Piastów, Wyd. Editions Spotkania, Warszawa 1994.
[4] Anonim tzw. Gall, Kronika polska, Wrocław 1975, s. 17-18. Cyt. za: K. Ożóg, op. cit., s. 93.
[5] Koniec doby staropolskiej wyznacza początek XVI wieku.
[6] Bogdan Walczak, Zarys dziejów języka polskiego, Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999, s. 24-26.
[7] Zenon Klemensiewicz, Historia języka polskiego, wyd. II, PWN, Warszawa 1980, s. 22.
[8] Por. fragment: Takżeć podobno naszy wymowce polscy sławni czynili, czego nie rozumiejąc dzisiejszy, z onegoż wydwarzania, ktore tak barzo człowiekowi nic przystoi, przyszło im to, że jęli niewstydliwie w swoj język kłaść dziwne słowa cudzoziemskie, a miasto słów wybornych polskich, stawiać czeskie dobrze niż nasze podlejsze; zatym to idzie, iż tych nowych Ciceronow mało rozumiemy, a tego prosto nic, czo nam kiedy na piśmie podadzą. (cyt. Za źródłem cyfrowym: http://literat.ug.edu.pl/dworzan/0003.htm; dostęp 2 XII 2015 r.)
[9] Jakuba Parkosza traktat o ortografii polskiej (oprac. Marian Kucała), PWN, Warszawa 1985.
[10] Por. B. Walczak, op. cit., s. 30-31.
[11] Cyt. za: Halina Rybicka, Losy wyrazów obcych w języku polskim, PWN, Warszawa 1976, s. 9.
[12] Por. np. Elżbieta Belcarzowa, Glosy polskie w łacińskich kazaniach średniowiecznych, t. 1, Wrocław
1981; t. 2, Wrocław 1983; t. 3, Kraków 1997; t. 4, Kraków 2001.
[13] Por. Tadeusz Lehr-Spławiński: Język polski. Pochodzenie, powstanie, rozwój. Warszawa 1978.
[14] Np. Uniwersalny słownik języka polskiego, red. S. Dubisz, t. 1–4, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2003. – zawiera ich ok. 150 000.
[15] Por. B. Walczak, op. cit, s. 57.
[16] Por. ibidem, s. 58-59. Także: Z. Klemensiewicz, op. cit., s. 28-30.
[17] Polskie słowo krzest/chrzest pochodzi od imienia Chrystus (gr. chrio ‘namaścic’) i znaczyło pierwotnie tyle, co hebr. Maszÿah ‘namaszczony’ – Mesjasz. Do języka polskiego dostało się z j. czeskiego (staroczeskie křest), Czesi zaś przejęli je ze staro-wysoko-niemieckiego Crist/Krist/Christ. Por. W. Boryś, Słownik etymologiczny języka polskiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005; K. Długosz-Kurczabowa, Wielki słownik etymologiczno-historyczny języka polskiego, wyd. PWN, Warszawa 2008.
[18] Zob. K. Dugosz-Kurczabowa, op. cit., s. 329.
[19] Zob. Maria Malec, Imiona chrześcijańskie w średniowiecznej Polsce, Wydawnictwo Instytutu Języka Polskiego PAN, Kraków 1994.
[20] Por. J. Bubak, op. cit., s. 10.
[21] Szerzej na ten temat w: M. Malec, op. cit; J. Bubak, op. cit; Jan Grzenia, Nasze imiona, wyd. Świat Książki, Warszawa 2002.
[22] Zob. H, Rybicka, op. cit.
[23] Kazimierz Moszyński, Kultura ludowa Słowian, t. II. Kultura duchowa, cz. 1., wyd. 2, Warszawa 1967.
[24] Agnieszka Słoboda, Liczebnik w grupie nominalnej średniowiecznej polszczyzny. Semantyka i składnia, Poznań 2012.
[25] Weźmy tu przykładowo prace: Kazimierz Ożóg, Ustna odmiana języka ogólnego, [w:] Współczesny język polski, red. J. Bartmiński, Wrocław 1993, s. 87-100; Krystyna Data, Struktura dialogu we współczesnej polszczyźnie mówionej, wyd. LEXIS, Kraków 2011.
[26] Por. np. T. Mika, „Kazania świętokrzyskie” – od rękopisu do zrozumienia tekstu, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2012.
Tekst skopiowany ze strony:
Za zgodą:
Dodaj komentarz